27 sierpnia, 2013

Białe hybrydy.

          Krótki wpis o ostatnich poczynaniach paznokciowych :)  Hybrydy proste, bez kombinowania, z równie prostym zdobieniem wymyślonym na poczekaniu :) Trzymają się już drugi tydzień, więc w weekend jadę zrobić nowe ze względu na odrost :) Siostra już wybrała 4 wzory na zaś, więc będziemy robić coś ciekawego, mam nadzieję, chyba, że zdecyduje się na standardowy french jako, że już w poniedziałek zaczyna się jej szkoła :) Wszystko okaże się w sobotę. Ja mam chętkę na biel i połączenie gąbkowych kolorów ale..zobaczymy jak będzie :)


Cosmetisc Zone: 003 + neonowy brokat i czarne piegi.



26 sierpnia, 2013

Jagodowo-lodówkowe zapasy.

Calkiem niedawno nabrałam ochoty na jagody, wokół mnóstwo przepisów tortów, ciast, ciasteczek i innych cudeniek, innymi słowy: jest w czym wybierać tylko umiejętności brak ;) Więc.. pobiegłam na ryneczek- zakupiłam litr owoców i zakasałam rękawy do.. pierogów! Stwierdziłam, zaryzykuję, najwyżej znów mi ciasto nie wyjdzie. I nie, to nie jest żart, udało mi się zepsuć do tej pory aż dwukrotnie pierogi ohydnym ciastem mimo tego, że jak byłam dużo młodsza non stop pomagałam babci w ich lepieniu. Tym razem zamiast z głowy, zaczerpnęłam przepisu z portalu: wielkie żarcie i wzięłam się do roboty. Dobrze, że pamiętałam jaka powinna być konsystencja ciastowego eksperymentu i dodałam więcej wody niż było w przepisie bo znów by nic z tego nie wyszło ;) A tak, po bitych dwóch godzinach pieróżki już się gotowały, a ja z łychą w ręku i z moim Mężczyzną u boku niecierpliwie czekaliśmy na skosztowanie tego, co wyszło spod moich rąk ;) A to co wyszło- wyszło baaardzo smacznie, powiedziałabym wręcz aż zaskakująco SMACZNIE ;)) Ostatecznie 90 pierożków trafiło do zamrażalnika, a reszta na obiadek. I teraz zostało najgorsze: silna wola i robienie wszystkiego aby zapasy wytrwały do zimy. Bo co jak co, ale pierogi z jagodami wyciągnięte zimą na deser nie mają wielu konkurentów, a ich smak w zimowej atmosferze przecież jest- bezcenny :)



CIASTO:
  • 3 szklanki mąki
  • ok. 1,5 szklanki wody
  • szczypta soli
NADZIENIE:
  • jagody- ja daję bez cukru, a po podaniu ze śmietaną każdy słodzi ile chce, każdy zadowolony, a lepienie idzie szybciej- same plusy ;)








Oczywiście Gandalfowego nie mogło zabraknąć w tym całym, mąkowym ambarasie ;)




No.. także tego.. to ile zostało do zimy? : D

23 sierpnia, 2013

Parę słów o przyjemności z eBookowego czytania.

  czyli.. kindlowska miłość :)



           W wolnych chwilach umilam sobie życie książkami, od zawsze w domu książki były, od małego byłam do nich przyzwyczajana, można powiedzieć, że nie pamiętam kiedy ich wokół mnie nie było ;) Oczywiście jak na książkomaniaczkę przystało ;) lubiłam zapach kartek, szelest stron i różnobarwne okładki,(bez tego ostatniego nie wzięłam jej do ręki- mam świadomość, że ominęło mnie wiele ciekawych pozycji z tego powodu ale cóż.. dziwadztwo, nr 2) nie wyobrażałam sobie zatem czerpania przyjemności z samego tekstu bez tych wszystkich dodatkowych bodźców.
          Nie żebym jednak nie próbowała się przekonać do elektroniki w postaci e-booków, co to to nie, kilkukrotnie próbowałam czytać na laptopie jednak zawsze kończyło się to fiaskiem, telefon też nie dawał rady, oczy bolały po kilku minutach jakbym przesiedziła nad książką 48 godzin bez przerwy.  Aż tu nagle za sprawą mojego Mężczyzny doznałam oświecenia, mianowicie dowiedziałam się, że jest taki mały kradziej ludzkiego czasu jakim jest Kindle. Mały, poręczny czytnik, o wyświetlaczu dostosowanym do ludzkiego oka, nie wypalającym w nich różnych dziwnych białych plamek jak to mają w zwyczaju inne ekrany, a w dodatku trzymający baterię przez miesiąc! przy częstym czytaniu.
         Na początku oczywiście sceptycznie, a z czasem (powód bardzo istotny, nie można powiedzieć, że nie: nie miałam celu, na który mogłabym wydać znaczną część mych funduszy) przekonałam się do zakupu. I powiem tylko tyle: Nie żałuję ani trochę! Niewyobrażalna wygoda, szczególnie gdy ktoś sporo podróżuje i miewa przepełnioną torbę i transporter z Kotem jednocześnie na obu ramionach.
Nie dość że mieści kupę pozycji, więc czytam na co mam akurat ochotę, a nie to co akurat zabrałam, upchałam lub dorwałam w bibliotece. I co istotne, przynajmniej dla mnie: jest lekki i prosty w obsłudze- dla mnie żadnych wad, teraz w życiu bym się go nie pozbyła.
         Sentyment do książek pozostał i myślę, że wrócę jeszcze kilka razy do ich klasycznej formy ale już nie na stałe, bardziej okazyjnie by potem mogły zdobić moje półki, których paradoksalnie jeszcze się nie dorobiliśmy, ale wszystko przed nami ;)

Edit: Tak sobie teraz pomyślałam biorąc się za czytanie, że jednak jeden minus jest- etui, uparłam się żeby nabyć oryginalne aby nie było w żadnym zakamarku luźne i chroniło mój czasoumilacz z każdej możliwej strony, zapłaciłam dwa razy więcej niż gdybym kupiła zamiennik, a mimo to cholernik uciska mi przyciski z jednej strony Kindla, przez co ciężko jest je używać. Dobrze, że te same znajdują się po jego drugiej stronie bo byłabym mocno zła. A tak, doszłam po otrzymaniu paczki tylko do stwierdzenia, że najwyraźniej oryginalność oryginalności nie równa..choć teoretycznie  powinnam to wiedzieć już od dawna..


P.S. Nawet Gandolfowy polubił tegosz to potwora,
więc coś na rzeczy  musi być ;)
zakochałam się! :)

22 sierpnia, 2013

Wiejski weekend i Kotowe przeznaczenie.

Ostatnio kilka dni spędziliśmy u rodziców. Gandalfowy ucieszył się na samo wspomnienie o wyjeździe, jednak jak zobaczył transporter pyszczek mu ociupinkę zbladł- kilka godzin w pociągu to w końcu nic miłego ale wielki ogród mu to szybko wynagrodził ;) Pierwsze co po przyjeździe to mega galop w kierunku drzwi balkonowych i wielki Miauk, że on chce wyjść :D Nieważne jedzenie, woda, Ba! Kuweta nawet nieistotna- jest tylko TRAWA i klapki na oczach. Nie można powiedzieć- to duża odskocznia od mieszkaniowego balkonu. Ja też nie narzekam bo mogę się spokojnie wyspać gdy Kotowy wraca wymęczony wieczorem do domu i pada jak Kawka po przejściu przez próg. Spokój do 5 rano ;) bo Potem obowiązkiem jest go wypuścić na poranne zwiady, więc wpółprzytomnie trzeba przejść przez cały dom, nałożyć mu szelki na grzbiet i pozwolić mu na wojaże ;) Nic dziwnego, że potem wraca i do 14-tej śpi, zakopany gdzieś, w jakimś kącie domu. Jednak w ten weekend było inaczej.. tym razem nie pojawił się do godziny 19. Na początku, spokojna, pewna, że siedzi pod którymś z łóżek zaczęłam przeszukiwać kąty, nie doszło do odkrycia czarnego ogona, więc przeniosłam się na dwór- nic. Zdesperowana poszłam do piwnicy- nie lada wyzwanie dlatego Gandalfowy nie ma tam wstępu. Po godzinie, poszukiwania wzbogaciły się o latarkę. Jeszcze na złość akurat rodzice gościli przyjaciół- od "miotu Kotowego"- od nich Mamuśka dowiedziała się, że są na sprzedaż persowate kocięta i co się widzą pytają jak tam Gandalfowy się ma- więc przygotowana na chęć oględzin, wyczesałam go staranniej niż zawsze aby prezentował się znośnie, a on mi tu taki numer wycina.. I to pierwszy raz w swej rocznej egzystencji. Ale nic, stwierdziłam-trudno. Może polazł do sąsiadów albo jeszcze diabli wiedzą gdzie. Poddałam się, wściekła na Gandalfowego, w końcu gdyby mu było dobrze nie zwiałby nigdzie. Położyłam się spać, zrozpaczona, że mam "po kocie" aż coś mnie tknęło i uznałam że wyjdę jeszcze na zewnątrz, ciszej się zrobiło  bo goście przenieśli się na salony, więc pomyślałam, że może sam do mnie przyjdzie, po drodze jednak zdecydowałam się zahaczyć o piwnicę. Jakie zdziwienie mnie ogarnęło, a zaraz potem wielka panika, gdy na nawoływania usłyszałam w odpowiedzi przeraźliwy, wystraszony i bolesny! Miauk. Mój wielki krzyk Tato!! i po chwili Kotowy siedział przerażony w moich ramionach- Kuźwa mechanik się jeden znalazł! Okazało się, że do kanału w garażu wpadł, nie wiem jakim cudem i siedział tam cały dzień. Nie ważne, że zaglądałam do niego, świeciłam latarką i wołałam go z 5 razy wcześniej w tym miejscu minimum- jemu się dobrze spało ! Dopiero jak się całkiem ciemno, głucho i głodno zrobiło przypomniał sobie, że istnieję i może fajnie byłoby wrócić na górę do pełnej miski. Nie dość, że mi stracha napędził to jeszcze sprezentował mi podwójną kąpiel bo jego futro- nie takie rzadkie, calutkie w oleju załatwił ;] Mało tego- musiałam go pokazać takiego usmarowanego gościom przez co został jednogłośnie ochrzczony mianem Mechanika, a do końca wieczoru pozostał źródłem żartów i co za tym idzie mnóstwa śmiechu.. I tak dziadyga odnalazł swoje Kotowe przeznaczenie- Mechanik pierwsza klasa, nie ma co! Szczęście w nieszczęściu, że nic sobie nie złamał bo z jego gracją różnie to mogłoby być, a gorszy od poszukiwań mógłby być tylko pobyt o pierwszej w nocy u weterynarza.. Więc koniec końców lepsze już żarty niż któraś, Kotowa, złamana łapka... prawda? :)


















P.S. Osiwieję przed trzydziestką.. Na bank!






19 sierpnia, 2013

Kosmetykowe używanie, czyli trochę nowości na łazienkowej półce.

wszystkie maseczki: 9,99zł/75ml       peeling: 9,99zł/200ml+ balsam     olejek: 6,99zł/150ml         krem: 9,99/50ml      


Zawsze byłam sceptycznie nastawiona do kupowania przedmiotów z katalogów, nie widząc ich w realu. Od kiedy jednak konsultanką Avonu została bliska mi osoba zmieniło się to troszeczkę, ponieważ sporo osób składa u niej zamówienia, a i ona nie stroni od wydawania pieniędzy na kosmetyki, mam pełen dostęp do  rzetelnych recenzji produktów ;) I tak zaryzykowałam kupno (oczywiście w promocji) pierwszej maseczki i kremów do twarzy z Planet Spa. Nie żeby mi się Niedowiarek wyłączył, co to to nie ;) Ale że koszta mnie nie zrujnowały to nie zniechęciłam się już na wstępie. A kiedy rozpoczęłam używanie zamówionych specyfików to uśmiech sam mi wpełzł na twarz ;) Maseczka jest świetna i bardzo wydajna, mam ją już kilka miesięcy a jeszcze połowa została w tubce :) Wspaniale pachnie, a jednym z jej składników są algi :)

Co do kremu, pokochałam go od pierwszego wtarcia- Hydra Beyond (cream). I tak stwierdziłam, że zaryzykuję znowu ;) W ten sposób wkradł się w moje posiadanie peeling waniliowy, drobnoziarnisty. Używam, go również już dłuższy czas i jestem jak najbardziej zadowolona. W dodatku pachnie jak budyń waniliowy : D Nie podrażnia skóry i nadaje się zarówno do twarzy jak i do całego ciała :)
Kolejny kosmetyk to mgiełka do ciała o zniewalającym zapachu kwiatu frangipani i trawy cytrynowej, zniewalającym i to dosłownie! bo jak się nim raz psiknęłam to zapach był tak intensywny, że po chwili poczułam mdłości... Ale jeśli komuś to nie przeszkadza to polecam bo jako olejek sam w sobie jest w porządku, co prawda jest to pierwszy produkt tego typu, który mam, więc nie mam porównania, moje oczekiwania w każdym bądź razie spełniła :)

Ostatnią rzeczą o jakiej chciałabym wspomnieć to maseczki, zakupione trzy za jednym zamachem gdyż promocyjne ceny nie pozwoliły mi postąpić inaczej ;) Pierwsza: "Głęboko oczyszczająca maseczka błotna do twarzy z minerałami z Morza Martwego"- wg producenta należy ją pozostawić na twarzy 5-10min i tyle w rzeczywistości wystarczy aby maseczka dokładnie wyschła. Skóra pozostaje po niej faktycznie oczyszczona, gładka i odświerzona- polubiłam po pierwszym użyciu.
Druga  to "oczyszczająca maseczka z glinką z tureckiej łaźni termalnej"- ta schnie jeszcze szybciej niż poprzednia- 5min.-szybciutko, więc raz dwa i zmyta ;) moim zdaniem ma delikatniejsze działanie niż poprzednia, więc jeżeli miałabym wybierać to faworytem jest błotna.
Ostatnia to "nawilżająca maseczka ze śródziemnomorską oliwą z oliwek"- doskonale nawilża i przepięknie pachnie :) Skóra naprawdę pozostaje nawilżona i pachnąca, więc ogólnie rzecz mówiąc- pieniążki nie wydane w błoto :) Moja miłość do Planet Spa rozrasta się z każdym zakupem, ciekawe co będzie dalej ;) Póki co, czekam do promocji :)



A w weekend, jako że w Jeleniej nie odnalazłam jeszcze sklepu zielarskiego ;) zakupiłam w miasteczku rodzinnym specyfiki czupryno- pielęgnacyjne ;) Zaczynamy kurację i zobaczymy czy faktycznie osiągnę taki rezultat jak wyczytałam na forach ;) To co mogę powiedzieć po dwóch użyciach- koniecznie muszę kupić dozownik w sprayu do odżywki, ponieważ to kropelkowanie doprowadza mnie do szału -.-


szampon: 9,90zł/300ml    odżywka: 12,20zł/100ml


P.S. Gandalfowy wykazał w sobotę aspiracje na mechanika naczelnego..
I mi-w przeciwieństwie do niego- nie było do śmiechu..
Ale o tym kiedy indziej ;)


12 sierpnia, 2013

Kuchcikowy weekend, odsłona pierwsza.

        Na zewnątrz zrobiło się chłodniej, więc raz-dwa nabrałam ochoty na coś słodkiego :) W planach było ciasto z pepsi od Kruszyny ale, że mój Mężczyzna sceptycznie dość podszedł do tego pomysłu (całkiem możliwe że obawiał się o swoje życie z moimi zdolnościami kulinarnymi : D) więc postanowiłam zrobić ciasteczka serowe (w końcu mniejsza szansa na spartolenie w moim wykonaniu)  A przepis stąd.





Wykonanie w moim wydaniu: 

Zblendowałam dokładnie twaróg, następnie dodałam resztę składników, ciasto zagniotłam i rozwałkowałam. Oczywiście przyłożyłam się do tego za bardzo i wyszły prawie, że naleśniczki, więc po zorientowaniu się w sprawie szybko odłożyłam wałek i przeszłam do następnego kroku, a jako że jeszcze nie dorobiliśmy się  foremek do ciasta, w ruch poszła szklanka i po chwili ciasto wylądowało w piekarniku :)
Po 25min, (z10minutowym opóźnieniem z powodu braku współpracy z moim nieujarzmionym piekarnikiem) ciasteczka były gotowe, a po ostygnięciu nadeszła chiwila prawdy i co się okazało?..... są pyszne! Z uśmiechem na twarzy i z ogromną przyjemnością dokładam je do zbiorku wypróbowanych i sprawdzonych przepisów :)












P.S. Gandalfowy chyba ogarnął cienkość ciasta
szybciej ode mnie bo zaczął miauczeć wniebogłosy
gdy nadal maltretowałam je wałkiem ;P
Oj, ja nierozumna, było się go słuchać,
a nie poganiać z kuchni ;P

09 sierpnia, 2013

Ambitne, hybrydowe plany.



             Prawie dwa lata robiłam u kosmetyczki paznokcie żelowe, nie wiem jak inni ale ja po prostu nie znosiłam siedzenia na tym opasłym, wygodnym (ponoć?!) fotelu i odpowiadania na zaiste twórcze pytania Pani Koleżanki- moje małe dziwadztwo.. Skaranie boskie było iść tam z powrotem, ale zawsze wracałam bo nie powiem, potem wygoda, w końcu nie trzeba było myśleć o malowaniu, odpryskiwaniu i łamaniu paznokci. W końcu jednak po którejś reklamacji z rzędu postanowiłam zaprzestać maltretowania własnych części ciała ( i nie mówię tylko o obolałych pośladkach ale i również o płytkach paznokci) i postawić na naturalność. Obcinałam króciutko, malowałam wszelkimi, różnymi odżywkami i  nawet się udało :) Ale o zapuszczeniu ich nie było mowy.. i stąd wyszedł po raz nie wiem już który pomysł, że nauczę się robić żele sama.. ale jak podliczyłam ile pieniędzy potrzebuję i jakie ryzyko w moich dłoniach może żel nieść to rączki mi trochę opadły.. Ale po miesiącu jednak stwierdziłam, że zaryzykuję. Z tym, że zdecydowałam się na hybrydy. W ten sposób w moim posiadaniu znalazł się cały zestaw potrzebnych do tego specyfików. Oczywiście zanim go zamówiłam musiałam obejrzeć tysiąc filmików i przeczytać setkę for internetowych, na co mój mężczyzna tylko wypowiadał "znowuuuu to?" Ale dzielny był i wytrzymał :))  Problem tkwił główniew tym, że nie uznaję słuchawek do komputera, więc biedny musiał słuchać na okrągło tego samego w kółko. Ale w końcu jego tortury się skończyły, a moim oczom ukazała się wielka paczka, a w niej ten zestaw cosmetics zone.

       Trzy komplety paznokci już zrobione i nie było to wcale nic trudnego, więc niepotrzebnie się obawiałam, że wydam pieniądze, a inwestycja okaże się zupełną klapą :) Domówiłam więc jeszcze ozdoby, co prawda poszłam w rosyjską ruletkę, bo znałam dokładny wygląd i kolor jedynie dwunastu elementów, ponieważ reszta miała przyjść wybrana losowo ale, że w przestępnej cenie to pomyślałam "A co mi tam!" ;) i o to jestem posiadaczką niemałego zbiorku i mam nadzieję, że póki co nie będę chciała dokupić nic nowego ;)
Chooociaż nowych lakierów też nie miało być dopóki poprzednie mi się nie zwrócą, a już dotarły do mnie kolejne trzy :) I na moje szczęście błękitny na którym mi najbardziej zależało ma dokładnie taki odcień jak na palecie producenta- Ufff, bo z nią, jak zdązyłam się przekonać już za pierwszym razem to loteria, a tak- jest piękny!!











P.S. allegero i tym razem nie zawiodło! :)

08 sierpnia, 2013

Słomiany zapał Part I, czyli w sidłach Torturanta.




Jako, że przeprowadzka dobiegła końca, oswajanie mieszkania można powiedzieć, że również, nadszedł czas na pomyślenie o sobie. Kilka mieisęcy razem z moim Mężczyzną postawnowiliśmy troszeczkę zadbać o siebie rozpoczynając od biegania, w międzyczasie jednak zawirowania wszelakiego rodzaju uniemożliwiją nam kontynuowanie wieczornych eskapad ;) Teraz postanowiłam się zmobilizować do powrotu do aktywności. Pierwsze co to wykopałam buty, mym oczom ukazała się para nie w takim złym stanie w jakim spodziewałam się je ujrzeć, więc zabrałam się za dalsze wykopaliska ;P W ten sposób dostąpiłam niemałego zdziwienia gdy okazało się, że w tym krótkim stosunkowo "międzyczasie" dorobiłam się niemałego zbioru koszulek ;) Mało tego, przepatrując pudła pod łóżkiem natknęłam się na dawno zapomniany hula hop, zakupiony pod hasłem: "Skoro Wodzianka może to czemu ja niby nie?" No.. ale jak to czasem u mnie bywa, po kilku dniach jakoś mi się rzeźbienie brzucha odwidziało, teraz zamierzam wytrzymać dłużej ;P A tak w ogóle to nie ma to jak promocja--> zakup--> szafa--> zapomnienie ; D Aleee.. nie ma to tamto, czas poodrywać metki i ponadrabiać zaległości :) No! To do dzieła! :D








P.S. 
Nie wiem kto jest bardziej zaaferowany
odkopanym "torturantem" Ja- czy mój Kotowy kompan ;))



05 sierpnia, 2013

Lawendowa porażka.

Na wstępie: lawenda w doniczce to zdecydowanie zły pomysł! Plany były piękne, wizja kuchennego okna również, ale wyszło jak zwykle.. Doniczka zmieniła, więc swoje położenie i spoczęła na balkonie. No cóż, wyjdzie jej to na dobre, mam nadzieję..W sumie i tak jestem w szoku, że tak pałam do roślinek bo wcześniej tego nigdy nie miałam :) Może to przez te dodatkowe  4m2 na zewnątrz   Jednak posiadanie własnego balkonu to nie lada przyjemność i wygoda zarazem. Mojemu Kotowi też się podoba, więc kolejny pozytyw :) w końcu  zawsze może wyjść i pozaglądać przez szpary w barierce na hulające na zewnątrz strumyki wody od sąsiadów, prawda?  Więc frajda jest  i dobrze tylko, że nie ma dostępu do korytek, bo z nim to różnie mogłoby być, w każdym bądź razie wszelakie roślinności dobrze jest zmiatać mu z drogi  


Pierwsze co po wprowadzce w nowe ukochane mieszkanie, po zmianie firan, zasłon itp. był balkon.  Jestem ze wsi , więc stanęło na "chcę wiejski ogródek" oczywiście to marzenie nie miało się w żadnym wypadku ziścić, ponieważ wymyśliłam sobie trawy, lampki, trzy kolory kwiatków i jeszcze kamyczki żeby nie było mało, więc po udowodnieniu sobie, że taki "ogródek" nigdy nie powstanie,  z nosem na kwintę posadziłam to co znalazłam, a było to, nie powiem, dość ryzykowne-  zielonego pojęcia nie mam o kwiatkach ;P ale... Mamina trochę pomogła i się udało  Gandalfowy swój płaski nos również musiał wcisnąć między nowości, Pracuś Ciekawski I- wszystko musiał dokładnie obejrzeć, czy czasem wrogów tudzież konkurencji nie wprowadzam do lokalu  Ale ostatecznie po jego ogólnej akceptacji można było zakończyć z sukcesem pierwsze w życiu sadzenie "śmierdziuszków"  







P.S. Gandalfowy ma na dziś zaplanowaną kąpiel
choć nic o tym nie wie..
I znów będzie się działo :)